II

— Nie zapomnij pozamiatać… — szepnął ojciec Reitera. Kaszel wykręcił jego słabe ciało. Przyłożył obie dłonie do ust, ale Reiter i tak dostrzegł flegmę wyciekającą spomiędzy kościstych palców. — …karczmy… do czysta…

— Tak, ojcze. Dokończ zupę — odpowiedział Reiter.

— Nie mogę… Nie smakuje mi…

— Bea zrobiła ją dzisiaj rano specjalnie dla ciebie. — Reiter starał się zachować cierpliwość. — Musisz nabrać sił. Zjedz wszystko.

Zamknął mocno drzwi i wrócił do głównej izby. Popołudniowy posiłek podano kilka godzin temu i przy stołach siedziało tylko trzech klientów: dwóch zmęczonych kupców, dyskutujących o cenach wina z Zachodniej Marchii, i pobożny jegomość, w ciszy wertujący grubą księgę. Reiter wszedł za kontuar. Jego żona ostrzyła jeden z noży kuchennych.

— Mogłabyś naparzyć ojcu więcej herbaty? — zapytał Reiter. — Słabo się dzisiaj ma.

— Z odrobioną miodu? — dopytała Bea z pełnym współczucia spojrzeniem.

Reiter westchnął. Miód podrożał przez ostatnie parę miesięcy. Kupiec z Tristram się spóźniał. Reiter miał nadzieję, że mężczyzna wróci w przyszłym tygodniu, ale jeśli tak się nie stanie, „Oazie” wkrótce wyczerpią się zapasy.

— Raczej nie... — Napotkał jej pełne dezaprobaty spojrzenie. — Jeśli zabraknie miodu, klienci będą niezadowoleni i ucierpi na tym nasza reputacja. Mój ojciec by tego nie chciał — dodał szybko. Oblicze Bei pociemniało jeszcze bardziej. — Na pewno sam powiedziałby ci, żeby nie dodawać miodu, gdyby znał sytuację. Ta karczma jest dla niego wszystkim. To jego dziedzictwo.

Reiter wiercił się przez chwilę, a potem podniósł ręce w geście rezygnacji.

— No dobrze. Daj mu miodu. Ale tylko troszkę.

Spojrzenie żony zrobiło się bardziej ostre, ale naparzyła herbaty, hojnie doprawiła ją miodem, a potem ruszyła schodami i zniknęła na górze.

Reiter znów westchnął. Chociaż się poddał, był pewien, że żona później wypomni mu skąpstwo. Zdawało się, że przyjemność sprawia jej łajanie męża bez powodu.

Drzwi karczmy otworzyły się z trzaskiem. W izbie rozległy się ciężkie kroki. Reiter jeszcze przez chwilę patrzył na schody, a potem zaczął formułkę powitalną:

— Witam w karczmie „Oaza”, dobry panie. Czym mogę służyć?

— Dobry panie? Przynajmniej lepsze to od madame — zabrzmiał rozbawiony, kobiecy głos.

Reiter odwrócił się. Nowy gość odziany był w ciężką zbroję, tę samą, którą widział osiem, może dziewięć lat temu. Hełm, napierśnik, tarcza, korbacz, biały kaftan z wyhaftowanym symbolem Zakarum — to była ona. Rozdziawił usta. Krzyżowiec?

—…proszę o wybaczenie, madame — powiedział bez zastanowienia.

Zachichotała cicho.

— Madame. Nazywam się po prostu Anajinn.

— Proszę o wybaczenie… Anajinn — poprawił się Reiter. Czy to było jej imię? Wyglądała inaczej, niż zapamiętał. Włosy miała jaśniejsze i dłuższe, szczękę wyraźniej zarysowaną, nos trochę mniejszy. O dziwo, wyglądała też na młodszą.

Czuł spojrzenia innych w głównej izbie. Niewielkim pocieszeniem było wiedzieć, że nie tylko jego onieśmielała obecność kobiety w zbroi.

— Czy potrzebujesz pokoju? Czy twoja uczennica jest z tobą? — Uczennica. Ścisnęło go w dołku. Wróciły wspomnienia wywróconego stołu i plamy na pancerzu. Wezbrało w nim zakłopotanie, więc szybko odpędził wstydliwe obrazy z głowy.

— Potrzebuję tylko pojedynczego pokoju. Jeszcze nie znalazłam sobie uczennicy — odparła Anajinn. — Chciałabym też ponownie odwiedzić waszą bibliotekę.

Reiter wyprowadził ją z głównej izby do księgozbioru.

— Oczywiście. Mamy najznamienitszą bibliotekę w… — urwał, marszcząc brwi. Jeszcze nie znalazła sobie uczennicy? Kiedy Anajinn była tutaj poprzednio, już ją miała. Znów zaczęła przypominać mu się dawna gehenna. Jednak nie wiedział nic o krzyżowcach. Odrzucił więc tę myśl. —… najznamienitszą bibliotekę w Kedżystanie. Poza Kaldeum, oczywiście.

Anajinn nadążała za nim, jej zbroja brzęczała ciężko przy każdym kroku.

— Byłam w niemal czterdziestu posterunkach na tej pustyni i sądzę, ty i twój ojciec macie rację — przyznała. — Wasza biblioteka jest największą, jaką znalazłam poza wielkim miastem. Nigdy nie widziałam podobnej w takim miasteczku.

— Pomysł mojego ojca. Postoja Kaldeum jest mała, ale niemal wszyscy podróżujący z lub do Kaldeum wzdłuż południowego traktu zatrzymują się tutaj. To istna oaza. Ostatnia szansa na zdobycie wody przed przeprawą przez mniej przyjazny rejon pustyni. Mój ojciec zauważył, że wielu badaczy, uczonych i pielgrzymów nie chciało zatrzymywać się w tawernie na końcu drogi, więc stworzył coś, co ich przyciągnie. — Strata czasu i sił, pomyślał przy tym Reiter. Znacznie więcej można było zarobić na winie i innych napitkach niż na spokojnej czytelni dla ubogich akademików. — Dał kupcom znać, że jest chętny skupować od nich książki.

— Twój ojciec. Dobrze się miewa?

— Umiera — odpowiedział Reiter.

Anajinn skinęła głową ze współczuciem.

— Czy mogę jakoś pomóc? Mogę się z nim zobaczyć?

— Nie jest już zbyt świadomy. Nie chciałbym go niepokoić dawnymi wspomnieniami.

Anajinn popatrzyła na niego z namysłem.

— Jak sobie życzysz. — Drzwi biblioteki były już przed nimi. — Przybyło dużo nowych książek od mojej ostatniej wizyty?

— Tak myślę — odparł Reiter. Sam żadnej nie przeczytał. Przytrzymał drzwi. — Jesteśmy na miejscu.

— Dziękuję.

Gdy Reiter się cofał, kosmyk jej włosów musnął mu rękę. Jasnych włosów. W jednej chwili wszystkie wspomnienia wróciły — mistrzyni, brązowe włosy, imię.

— Ty… ty nie jesteś Anajinn. Jesteś jej uczennicą!

Odpowiedziała mu krzywym uśmiechem.

— Już nie.

— Ale… ale pancerz… Powiedziałaś, że na imię ci Anajinn!

— To jest moje imięodparła kobieta.

Konsternacja Reitera zamieniła się w gniew. Miał wrażenie, że ta kobieta z niego zadrwiła. Znowu.

— To było imię twojej mistrzyni!

— A teraz to moje imię. — Wciąż się uśmiechała. — Czy to takie dziwne?

Ty…! — Reiter zniżył głos. — Mówisz, jakbyś nią była — syknął. — Próbowałaś mnie oszukać? Nie dość wstydu mi przyniosłaś ostatnim razem?

— Nie miałam zamiaru cię urazić. Należę do krzyżowców. Nazywam się Anajinn — odparła. — Jak moja mistrzyni. Jak jej mistrzyni przed nią.

Wszystkie miałyście na imię Anajinn?

—­ Kiedy przejęłam tarczę mojej mistrzyni, przejęłam również jej misję i imię — wyjaśniła.

— Przejęłaś jej tarczę? Dlaczego? Co się stało? Czy twoja mistrzyni… — Umarła? Reiter nagle zdał sobie sprawę, że nie chce wiedzieć. Szybko zmienił temat. — Czy nadal szukasz książek o mieście Ureh?

— Nie. Szukam informacji o zaginionych wspomnieniach Tal Rashy.

— Rozumiem. — Reiter nie rozumiał. — Zostawię cię więc.

Wyszedł pośpiesznie i wrócił do głównej izby, w której czekała na niego Bea.

— Nowy gość? — zapytała, a Reiter przytaknął sztywno. — Kto to?

— Zatrzymała się tutaj kilka lat temu. Myślę, że może być szalona — szepnął. Bea spojrzała na niego sceptycznie.

Reiter zebrał naczynia od kupców i zaniósł dzban świeżej wody samotnemu mężczyźnie siedzącemu przy drugim stole.

Ona jest szalona, pomyślał napełniając dzbanek po brzegi. Nikt o zdrowych zmysłach nie przyjmuje cudzego imienia i cudzego życia. To nierozsądne. Chłodno zastanowił się, ile czasu zajmie sprzedaż wszystkich książek z biblioteki po śmierci ojca. Lepiej, żeby krzyżowiec nie miała już powodu nigdy tutaj wracać.

Surowy głos wyrwał go z zamyślenia.

— Karczmarzu — odezwał się człowiek, którego kubek Reiter napełniał, czyli pobożny jegomość. — Kim jest ta kobieta? Ta w zbroi.

— Prawdę mówiąc, nie jestem pewien — odpowiedział zgodnie z prawdą Reiter. — Jest dziwna.

Mężczyzna twardo zamknął księgę. Na okładce znajdował się jeden ze znajomych symboli wiary Zakarum. Był niezwykle podobny do symbolu, który nosiła krzyżowiec. Jak się nad tym zastanowić, to mężczyzna sam nosił swego rodzaju pancerz, nie tak bardzo odmienny od tego Anajinn.

— Była tutaj wcześniej? — zapytał zbrojny. Była w jego głosie ostrość, która nie podobała się Reiterowi.

— Raz. Wiele lat temu. Jeszcze jako dziecko — odparł w nadziei, że zabrzmi to dostatecznie zdawkowo, żeby nie urazić klienta. — Wydała mi się dziwna. Niezbyt rozsądna, ale nieszkodliwa. — Zastanowił się, czy nie odczytał źle intencji mężczyzny. — Czy… czy to wasza przyjaciółka?

— Nie. — Lód można by nazwać ciepłym w porównaniu z tym głosem. — Niezbyt rozsądna, powiadasz. Interesujące. A co z tobą, karczmarzu. Masz się za rozsądnego?

— Tak sądzę — odparł Reiter.

— Doprawdy? Dlaczego więc rozsądny człowiek udziela schronienia heretyczce?

Reiter cofnął się.

— Co?

— Widziałem symbole na jej zbroi. Na jej tunice. Te znaki to nie ozdóbki. — Mężczyzna wstał. Reiter po raz pierwszy mógł ocenić jego masywną posturę. — Jestem paladynem z zakonu Ręki Zakarum. Wypleniam zepsucie i herezję, gdziekolwiek je znajdę. — Szturchnął palcem pierś Reitera. Karczmarz niemal się przewrócił. — Nie wyczuwam w niej światłości. Wyczuwam co innego. Jeśli jesteś sługą światła, nie możesz pozwolić, by przebywała w twojej karczmie. Nieprawdaż, karczmarzu?

— Tak… tak, oczywiście — pisnął Reiter.

— Zatem dlaczego tolerujesz jej obecność?

Reiter zaczął się trząść przed górującym nad nim paladynem.

— Goszczę wszystkich, którzy podają się za sługi światła. Skąd mogłem wiedzieć, kim jest? — Przyszło mu coś do głowy. — Powiedziała, że należy do krzyżowców. Sądziłem, że jest z waszego zakonu. Wybaczcie! — Padł na kolana bijąc pokłony. — Zgrzeszyłem straszliwie przez ignorancję. Czy mi wybaczycie, dobry panie? — Wstrzymał oddech.

Nastąpiła długa cisza.

— Krzyżowcy? — Reiter zerknął niepewnie. Zamyślony paladyn nawet na niego nie patrzył. — Skąd ja znam tę nazwę…?

— Powiedzcie tylko słowo, a przegonię ją z mojej karczmy, dobry panie — wyszeptał Reiter.

Paladyn zdawał się pogrążony w myślach.

— Tak. Powiedz jej, żeby spotkała się ze mną przed wejściem. Sam zbadam jej zamiary. I jeśli będzie trzeba, policzę się z nią. — Wziął książkę i ruszył po schodach.

Reiter wstał i otarł pot z czoła. Bardzo dobrze, powiedział sobie w duchu. Anajinn będzie mogła rozmówić się z paladynem sama. Na zewnątrz. Najlepiej jak najdalej od karczmy. Słyszał kroki paladyna na górze. Brzęczenie wskazywało, że zakładał całą zbroję. Reiter zadrżał.

Nie chciał jednak, żeby Anajinn zobaczyła jego strach. Widziała już jego upokorzenie z powodu kilku kropli wody i krwi. Nie, postanowił. Zwyczajnie każe jej odejść. Reszta nie miała znaczenia. To była karczma Reitera — albo będzie jego, gdy ojciec umrze — i chciał, żeby wojowniczka sobie poszła. To wydawało się rozsądne.

Anajinn czytała właśnie jakąś grubą księgę, kiedy Reiter wszedł do biblioteki.

— Anajinn, czy jak ci tam na imię, musisz natychmiast odejść.

Spojrzała na niego i przewróciła stronę, śledząc tekst urękawiczonymi palcami.

— Słyszałam jakieś gniewne słowa — stwierdziła.

— Pewien człowiek… paladyn… twierdzi, że jesteś heretyczką.

Zaśmiała się.

— Nie wątpię. — Ani na chwilę nie oderwała wzroku od książki. Reiter wyjąkał coś niezrozumiale.

— Czy groził, że mnie zabije? — zapytała kobieta.

— No, nie… Tak. — Starał się, żeby jego słowa zabrzmiały stanowczo. — Myślę, że zamierza cię zabić. Czeka na ciebie przed karczmą.

— Miło z jego strony, że przysłał cię z ostrzeżeniem.

Kontynuowała czytanie. Reiter poruszył się niespokojnie.

— Nie… nie zamierzasz się z nim spotkać?

— W końcu tak. Jeśli nadal będzie czekał — odpowiedziała obojętnie. — A trochę sobie poczeka. Zostało mi jeszcze dużo do przeczytania. Może znajdzie sobie coś lepszego do roboty.

Reiter poczuł całkowitą bezsilność. Wyrzucenie kobiety siłą nie wchodziło w grę. Naciskał jednak.

— Anajinn, chcę, żebyś opuściła moją karczmę. W tej chwili.

Nie odpowiedziała od razu i Reiter wybuchł.

— Co jest z tobą nie tak? Co takiego jest w tej książce ważniejszego od człowieka, który chce cię zabić? Dlaczego, do diabła, wróciłaś do mojej karczmy?

Anajinn westchnęła, odłożyła książkę i wyprostowała się.

— Twój ojciec zapytał moją mistrzynię…

— Prawdziwą Anajinn? Tę pierwszą? — Reiter przerwał jej bez zastanowienia. Zdawało się, że kobiety to nie uraziło.

— Tak, ją. Ale ona nie była pierwsza. Anajinn rozpoczęła swoją krucjatę kilka stuleci temu — wyjaśniła. Reiter zamrugał, ale nie przerwała. — Twój ojciec wypytywał nas o wszystko na temat krucjaty. Nie podzielił się tym z tobą?

Reiter pokręcił głową zaciskając usta.

— Więc będę się streszczać. Szukam czegoś, co ocali moją wiarę.

— Od… od czego?

Anajinn uśmiechnęła się smutno.

— Od rozpadu. Zepsucia.

— Dlaczego więc ten paladyn tak bardzo cię nienawidzi?

— Czy ucieszyłbyś się, gdyby ktoś powiedział, że twoja wiara jest w swej istocie błędna? Skazana na zgniliznę? Że jest źródłem niewypowiedzianego cierpienia i bólu? — Westchnęła. — Wątpię, by ten paladyn miał wysoką rangę. Wiedza o krucjacie jest niedostępna wszystkim poza przywódcami ich zakonu. Gdyby należał do nich, nie czekałby cierpliwie.

— Co by zrobił?

— Zrównałby twoją karczmę z ziemią, by mnie zabić. — Twarz Anajinn stężała. — Nie wiem, czy zdołam przemówić mu do rozsądku. Jeśli nie, zapewne będę musiała opuścić miasto. Zanim więc odejdę, zamierzam dokończyć czytanie.

— Ale groził, że mnie też zabije! — Dobra. Powiedział to.

Na chwilę zapadła cisza.

— Naprawdę?

— No, nie w tylu słowach…

— Ale poczułeś się zagrożony — przerwała mu Anajinn. To nie było pytanie. Zamknęła książkę. — Zatem odejdę natychmiast. Nie chcę, żebyś czuł się zagrożony z mojego powodu.

Wstała bez zwłoki od stołu, jednak potem się zawahała.

— Ale ta książka... — Podniosła ciężki tom. — Czy zgodzisz się ją sprzedać? Dobrze zapłacę.

Reiter popatrzył na nią, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

***

Cierpliwość Amphiego wyczerpywała się z każdym uderzeniem serca niczym ziarenka piasku w klepsydrze. Wiatr na drodze przed karczmą smagał piaskiem, który grzechotał o zbroję.

— Krzyżowiec — wymamrotał paladyn. Nie pamiętał, gdzie pierwszy raz usłyszał tę nazwę. Może gdzieś o niej przeczytał? Uczył się o tym jako akolita w Kurast? Nie. Był tego pewien. Dlaczego więc ta nazwa tak go niepokoiła? Krzyżowcy nie byli przyjaciółmi zakonu Amphiego. Tyle wiedział, ale wiedza ta wydawała się niedostateczna. Symbole na piersi nieznajomej zostały oddane starannie i z szacunkiem. Z pewnością nie można ich uznać za obrazoburstwo. Tamta kobieta nie należała do owych błaznów ani aktorów, którzy malowali sobie symbole Zakarum na piersi i wygłupiali się po podrzędnych karczmach.

Cennis. Imię, o którym Amphi nie myślał od wielu lat. Jeden z jego najlepszych przyjaciół w świątyniach Travincal — chłopak z niepohamowanym głodem wiedzy. Może o to właśnie chodzi. Cennis wślizgnął się do księgozbioru jednego ze starszych członków Ręki Zakarum i ukradł księgę. Podekscytowany opowiedział Amphiemu o wszystkim, czego się z niej dowiedział, a czego nie uczono adeptów. Był nawet trochę przestraszony. Trafił na zakazaną wiedzę, zapomniane zbrodnie. Skazy wiary. Co dziwniejsze, Cennis zniknął wkrótce potem, a Amphi…

Co stało się z Cennisem? W Amphim wezbrał gniew. To było znajome uczucie. Zawsze, gdy wracał myślami do dzieciństwa, nienawiść i gniew napełniały jego umysł. Zupełnie, jakby wspomnienia te były ukryte głęboko w toksycznym szambie zalanym żółcią. Wkrótce jego ciekawość zniknęła w huraganie furii i…

Krzyżowiec. Cierpliwość Amphiego wyczerpywała się z każdym uderzeniem serca niczym ziarenka piasku w klepsydrze. Przyłożył dłonie do skroni i mrugnął. O czym właśnie myślał? O przyjacielu z dzieciństwa? No tak. Wyrzucił to z głowy. Musiał skupić się na ważniejszych sprawach.

— Chciałeś ze mną porozmawiać? — Głos wyrwał paladyna z zamyślenia. To była ona.

Amphi zauważył, jak wzdłuż drogi ludzie zaczynają się chować w domach. Zarówno podróżnicy, jak i mieszkańcy. Mądrze z ich strony, ocenił. Wtedy dopiero uświadomił sobie, że kobieta przygląda mu się z przechyloną lekko głową.

— Dobrze się czujesz, paladynie? — zapytała.

— Powiedz mi, jak się nazywasz — odpowiedział surowo. — Powiedz, kim jesteś, jeśli zło, które tobą owładnęło…

— Nazywam się Anajinn. Należę do krzyżowców. — Uniosła brew. — I liczę, że porozmawiamy spokojnie.

— Nie negocjuję ze złem. Rażę je tam, gdzie je znajduję — warknął Amphi.

— Dobrze — odpowiedziała wesoło Anajinn. — Zatem mamy coś wspólnego. Ale sądzę, że nie ma powodu razić dziś nikogo. Co cię kłopocze?

Amphi płynnym ruchem dobył miecza. Kobieta nawet nie mrugnęła, co tylko rozzłościło go bardziej.

— Jesteś heretyczką, zaprzeczysz?

— Nie jestem — odparła.

— Twierdzisz, żeś mojej wiary — ryknął. — Żeś posłuszna Zakarum?

— Nie w ten sposób, w który ty to pojmujesz — nie podniosła głosu, ale po krótkiej pauzie, zmieniła ton na przyjaźniejszy. — Mamy wiele wspólnego, paladynie. Wiele wspólnego. Oboje pragniemy tego samego.

Amphi splunął na ziemię. Dlaczego słowa tej kobiety powodowały u niego takie ściskanie w dołku? Dlaczego ledwo się powstrzymywał, by nie zaatakować od razu? Pragnienie to tylko narastało, ale się temu opierał. Na razie pozostawał tylko przy słowach.

— Symbole, które nosisz. Są święte. Nie masz prawa ich nosić.

Krzyżowiec pokręciła głową.

— To cię martwi, prawda? Powiedz, co o mnie wiesz.

— Bezcześcisz moją wiarę — odparł Amphi.

— Jak?

Ja… nie wiem — warknął.

— Oto, co ja wiem — odpowiedziała Anajinn. — Wiem, że zło może zamieszkać wszędzie. Absolutnie wszędzie. Nawet w tych, którzy zapewniają o swej cnocie i sprawiedliwości. Zwłaszcza gdy nie są czujni.

— Zamilcz — wyszeptał Amphi. Coraz trudniej mu było opanować gniew.

— Wiem, że droga, która cię tutaj doprowadziła, jest wypełniona żalem — Anajinn nie posłuchała rozkazu. — Wiem, że cenisz prawość i podejrzewasz, że coś złego dzieje się z naszą wiarą. Wiem, że ciężko ci to zrozumieć, a co ważniejsze wiem, że jesteś silny, ponieważ nie uległeś jeszcze całkiem złu.

— Proszę, przestań mówić — błagał Amphi. Miała rację. Co do wszystkiego. Istniały nieskończone chwile, kiedy poddawał w wątpliwość decyzje swojego zakonu. Mąciło mu się w głowie.

— Wiem, że poczułeś chwałę światłości, inaczej porzuciłbyś swoje przysięgi — mówiła Anajinn. — I wiem, że czułeś ją wśród pól, w świecie, wśród ludzi… ale nigdy w Travincal. Nigdy w świątyniach swojego zakonu. I tak jak ja wiesz, dlaczego. W głębi serca wiesz. Nawet jeśli ukryto przed tobą prawdę.

Ból przeszył skronie paladyna. W milczeniu opuścił głowę. Burzył się w nim gniew. Szukając prawdy, pogrążał się w furii.

Ujrzał kamień. Otaczała go ciemność.

Mrok ustąpił. Zamęt w głowie nagle zniknął.

Nienawiść. Jego miejsce zajęła nienawiść. Czysta, bezgraniczna nienawiść.

Amphi skierował miecz na kobietę-krzyżowca. Po raz pierwszy, odkąd ją ujrzał, miał jasne poczucie celu. Wzniósł ręce nad głowę i przyzwał moc światłości.

— Skończyłem ze słowami, heretyczko. Giń! — ryknął.

Anajinn jedynie przytaknęła.

— Niech tak będzie — uśmiechnęła się smutno, gdy Amphi zaatakował z całej swojej mocy.

***

Syn karczmarza nie mógł rozróżnić słów, ale widział, jak spojrzenie paladyna robi się coraz paskudniejsze. Reiter wyglądał przez frontowe okno. Chwilę później do męża dołączyła Bea.

— Cofnij się — syknął. — To niebezpieczne.

— Ty pierwszy — odparła. Reiter popatrzył na nią groźnie, ale błysk światła zwrócił jego uwagę z powrotem na drogę.

Bea westchnęła. Paladyn przyzwał…. coś… co świeciło jak słońce w południe. Trzymał to nad głową, krzyknął do Anajinn, a następnie w nią rzucił.

Reiter skulił się odruchowo, ale zdążył jeszcze dostrzec uśmiech Anajinn.

Rozległ się potężny huk — wielka, falująca chmura ognia rozbłysła tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała wojowniczka. Nie było po niej śladu.

Przez chwilę.

Z nieba spadło światło, piorun czystej mocy i blasku. Wraz z nim zjawiła się Anajinn. Paladyn nawet nie zauważył ataku. A potem nie widział już nic.

Przerażony Reiter krzyknął i zatoczył się, zasłoniwszy się przed oślepiającym błyskiem. Kiedy opuścił ręce, przed oczami nadal majaczył mu ostry, purpurowy kształt pioruna. Zamrugał szybko, żeby odzyskać wzrok. Anajinn stała sama, nieruchomo, tylko jej korbacz kołysał się miarowo.

Po paladynie zostało kilka śladów. Większość rozrzucona na dużą odległość. Piasek wokół Anajinn wyglądał na mokry.

Bea przycisnęła dłoń do ust, Reiter zadrżał. Patrzył, jak Anajinn ostrożnie przytracza rękojeść korbacza do zbroi, po czym rzuciwszy ostatnie spojrzenie na karczmę, rusza drogą z Postoi Kaldeum w kierunku zachodzącego słońca.

Towarzyszyła jej absolutna cisza. Całe miasteczko obserwowało kobietę z zapartym tchem.

Reiter usłyszał hałas na górze. Z pokoju ojca. Pobiegł na drugie piętro i otworzył drzwi.

— Ojcze, dobrze się czujesz?

Ojciec nie wydawał się tak ożywiony od miesięcy. Spoglądał przez okno na Anajinn znikającą na pustyni.

— To ona, prawda? Ta sprzed wielu lat! Szkoda, że nie zawitała do mnie. Wiedziałem, że ma parę w rękach. Zajęła się tym draniem, co?

— Zapewne — odpowiedział Reiter.

Kres jej podróży

Krzyżowiec

Pobierz opowiadanie w formacie PDF