Rozdział 3

Żona wojownika zaoferowała Zejowi bogaty okup w cennych klejnotach lub noc bezgranicznej rozkoszy. Rzecz jasna dla Zeja wybór był oczywisty. — Zej i Noc Bezgranicznej Rozkoszy

Wędrującą Posiadłość stanowiło pięć podziemnych poziomów kwater mieszkalnych i sal szkoleniowych połączonych wzmocnioną, spiralną klatką schodową. Jia szła markotnie krętymi stopniami za Chytrym Shenem. Wieści o przybyszu już się rozniosły. Przez ambrazury zerkały ciekawskie spojrzenia, a gorączkowe szepty niosły się echem w mroku, gdy najgroźniejsi zabójcy Xiansai przepychali się między sobą, by zobaczyć starca.

Jia tylko się skrzywiła. Nie dadzą jej potem spokoju.

— Wiem, że nim nie jesteś — odezwała się.

— Kim nie jestem? — zapytał wesoło Shen.

— Zejem. Nie jesteś Zejem!

— Nie twierdziłem, że jestem.

— Nie zaprzeczyłeś!

— Ach, ale gdybym miał spędzić całą noc na wyjaśnianiu, kim jestem, a kim nie jestem, nie wystarczyłoby nam czasu na włamanie się do wieży Zadziornej Liang.

Szepty za murami nagle ucichły, setki westchnień niemal wyssały powietrze z klatki schodowej. Jia zatrzymała się zaskoczona.

Co?! — wrzasnęła.

Shen spojrzał za nią zza zakrętu schodów.

— Och, nie wspomniałem? Tak, idziemy wykraść tajemnice z Wieży Doradcy. Czyż to nie wspaniałe?

Prawa w Zhou były stanowione przez Radę, w której skład wchodzili mężczyzna lub kobieta z każdej Wielkiej Rodziny. Ponieważ żadna z rodzin nie była tak naiwna, by ufać pozostałym albo z nimi współpracować, dawno temu utworzyły stanowisko doradcy.

Tę potężną i niebezpieczną pozycję piastował zazwyczaj jeden z odnoszących sukcesy kupców wywodzących się z mas. On lub ona przedstawiali ważne sprawy3 Radzie i wykonywali jej rozkazy4, dając Wielkim Rodzinom czas na urządzanie maskarad i knucie zabójstw swoich bliskich. Doradcy działali bez żadnego nadzoru i byli rzeczywistymi władcami Zhou. Rzadko też dożywali końca swej rocznej kadencji.

Oznaczało to, że obecny doradca, Zadziorna Liang, była niezwykła. Wykorzystała coraz częstsze doniesienia o atakach na pogranicznych Ponurych Ziemiach i reszcie świata, by utrzymać się przy władzy przez cztery lata, i przeżyła szesnaście prób zamachu na swoje życie. Zanim została doradcą, Wielkie Rodziny zalały miasto szumowinami, z których składały się ich osobiste armie. Liang zreformowała, zwolniła lub zwyczajnie wymordowała pijaków, szpiegów i przestępców, pozostałych zaś zmieniła w dobrze wyszkolone i hojniej wynagradzane oddziały, które odpowiadały tylko przed nią.

W skrócie, Zadziorna Liang była jedynym strażnikiem porządku w mieście ogarniętym chaosem. A to sprawiało, że popadła w konflikt z Dziesiątą Rodziną, która prosperowała dzięki zaspokajaniu zachcianek możnych. Cicha wojna eskalowała przez lata. Strażnicy Liang organizowali naloty na kryjówki i mordowali członków przybranej rodziny Jii na ulicach miasta. W zamian wujowie i ciotki składali wizyty w domach strażników i upewniali się, że całe miasto zobaczy płomienie.5

Nikt, nawet Budowniczowie i Obszarnicy, nie nienawidzili się bardziej niż Złamany Człowiek i Zadziorna Liang.

Jia oparła się o ścianę. A my zamierzamy ją okraść.

— Już nie żyję — powiedziała.

— Tylko jeśli jej strażnicy nas złapią. — Shen machnął nonszalancko ręką. — Albo zginiemy podczas wspinaczki.

— Wspinaczki? — zdziwiła się Jia i przyłożyła sobie dłoń do czoła.

— Och, tak. Wespniemy się po wieży. — Shen zmarszczył brwi. — Teraz, gdy opisałem ten plan na głos, wydaje się dość ryzykowny. Na szczęście masz tajną broń.

— Tak? A jaką?

— Mnie! — rzucił Shen i zniknął znowu za zakrętem. Jia poczuła na sobie spojrzenia rodziny.

— Bądź silna, młodsza siostro. — Jeden z braci wyciągnął rękę przez ambrazur i położył na jej ramieniu. — Bądź cicha. Bądź czujna.

— Ukrywaj się na widoku — dodał inny.

Jia westchnęła. Ostatnie zdanie było cytatem z Księgi Zeja.


Chytry Shen wychynął zza fałszywej fasady sklepu skrywającej Posiadłość, a za nim niemrawo ruszyła Jia. Brukowane, nierówne uliczki wiły się między krzywymi, wielopoziomowymi kamienicami, które przesłaniały widok na gwiazdy.

Ale nie na całe niebo. Niecały kilometr dalej ząbkowany kształt Wieży Doradcy wznosił się dumnie nad otaczającą go nędzę. Zdawało się, że oczekuje na dwoje przybyszów.

Chytry Shen przystanął w doskonałym bezruchu na środku nierównej ulicy. W miękkiej poświacie księżyca jego splątana broda niemal lśniła i w umyśle Jii zakołatało niewyraźne wspomnienie…

Szybko jednak zniknęło. Dziewczyna potrząsnęła głową i podeszła bliżej. Może stary oszust się rozmyślił.

Nie. Zahipnotyzował go widok sprzedawcy oddalającego się krętą uliczką, która wiodła do wieży. W ciasnym zaułku niósł się aromatyczny zapach skwierczącego mięsa z rusztu.

— Powinniśmy pójść dachami.

— Na dachach też sprzedają marynowane mięso z rusztu? — zdziwił się Shen. — Zbyt długo mnie nie było w tym mieście cudów.

— Nie — odparowała Jia. — Tak będzie bezpieczniej.

— Ach, tak. — Shen pokiwał głową z powagą. — Bezpieczeństwo przede wszystkim. Bez obaw. Jeśli trzeba będzie zeskoczyć z dachu i walczyć z siedmioma ludźmi, ustąpię ci pierwszeństwa.

I podreptał za sprzedawcą. Jia stała z otwartymi ustami. Musiał od kogoś usłyszeć, to pewne. Ale ojczym Yao nie wspominał o dachu…

Wózek sprzedawcy i palenisko przylegały do otwartej kuchni i były połączone z poplamionymi sadzą ścianami budynku za pomocą skomplikowanej plątaniny łańcuchów i zębatek — zdaje się, że mechanizm pozwalał wsunąć wszystko do środka i zamknąć metalową płytę, która służyła za dach kramu. Jia obserwowała, jak Chytry Shen przepycha się przepraszając przez niewielką grupę ludzi w kolejce, a następnie zamawia wszystkie potrawy z rusztu.

— Wszystko, dziadku? — Sprzedawca zmarszczył brwi pod szerokim, słomkowym kapeluszem o wywiniętym rondzie. Zignorował narzekający tłum. Sprzedaż całego towaru naraz oznaczała, że mógłby wcześniej położyć się spać z pełną sakiewką.

— Absolutnie! — potwierdził Shen. — Mnie i moją młodą przyjaciółkę czeka ciężka wspinaczka i…

— Byliśmy tu pierwsi, starcze — mruknęła kobieta w średnim wieku o zmęczonych oczach i z ciężkim workiem na ramieniu.

— Byliście? Niemożliwe! — prychnął Shen. — Zauważyłbym tak piękną niewiastę w kolejce przede mną. Nikt nie powinien być głodny!

— Sprzedawco! — Uderzył w kuchnię otwartą dłonią. — Mięso dla wszystkich moich przyjaciół!

Jia przepchnęła się obok lekko uśmiechniętej kobiety i ulicznego artysty z ogromnym, osiemnastostrunowym matarem przewieszonym przez plecy.

— Co ty wyprawiasz? — syknęła.

— Przygotowuję się do tajnej misji — odpowiedział Shen szeptem, który musiał być słyszany na całej ulicy. Zaraz potem równie wyraźnie rozległo się skwierczenie.

— Nie rób scen!

— Może masz rację — przyznał Shen. — Będę zachowywać się subtelniej.

— Dziadku... — Sprzedawca wytrzeszczył oczy. — Twoja… twoja ręka!

Shen popatrzył na niego, a następnie na rękę, którą uderzył… prosto na rozgrzany ruszt.

— Nic się nie stało! — zapewnił starzec, po czym oparł na ruszcie drugą ręką. — Jestem dość odporny na oparzenia, a dzisiejsza noc jest zimna. To jak tam moje mięso?

— Najpierw pieniądze — stwierdził sprzedawca stanowczo, choć skrzywił się na skwierczenie.

— Ach, oczywiście. Przepraszam. — Shen wyprostował się i, mamrocząc, zaczął grzebać w sakwach obiema rękami. W końcu rozpromienił się i wyjął rubin. Na dłoniach nie miał nawet śladu oparzeń.

— Czy to wystarczy?

Oczy tłumu wędrowały tam i z powrotem, z rubinu na pomarszczoną twarz Shena. Ktoś szepnął Złotnik, ktoś inny dodał Zej i tym razem Jię ogarnęła niepewność. Złotnik. Gładka skóra w miejscu, gdzie powinny pojawić się oparzenia. Trucizna. Magia. Kto to jest?

Była jednak jeszcze bardzo młoda i jej wrodzony cynizm szybko powrócił.

— To nazywasz subtelnością? — rzuciła.

— Ten nie jest największy z kamieni, które mam — odparł Shen z zatroskaną miną.

— Mógłbyś za niego kupić całą ulicę! — prychnęła Jia. — A chcesz go przeznaczyć na wózek pieczonej wołowiny?

— Nie czujesz tego aromatu? Rubin za tak pyszne mięso to okazja!

— Jesteś głupcem — stwierdziła Jia.

— Piękno czyni głupców z największych mędrców — odciął się Shen, mrugnąwszy do kobiety niosącej worek kurczaków, która zarumieniła się jak nieśmiała kapłanka. — Ale masz rację.

Uniósł klejnot nad głowę.

— Sprzedawco, dorzuć swój cudowny kapelusz, a ten lichy rubin będzie twój.

Sprzedawca wbił wzrok w kamień.

— Przestań nim machać — ostrzegła Jia swojego towarzysza. — Życie ci niemiłe?

— A co mi niby grozi wśród tych miłych ludzi? — obruszył się Shen. Przekazał rubin i założył swój nowy kapelusz. — Wyglądają na godnych zaufania. Poza tym, kto by zabił dla moich klejnotów?

— Tylko większość miasta — odpowiedziała zgodnie z prawdą Jia. — I przestań jazgotać o swoich przeklętych klejnotach.

— Chętnie się nimi podzielę. — Shen poprawił kapelusz. — Mam ich mnóstwo.

Jak na zawołanie z pobliskiego zaułka wychynęło trzech chudych zbirów. Jia cicho cofnęła nogę, pozwoliła, by sztylet wsunął się jej w dłoń, i wtopiła się w poruszony tłum. Ci durnie nie nosili znaku Dziesiątej Rodziny, co oznaczało, że byli nieuprawnionymi, wolnymi strzelcami6 i zapewne nie wystarczy ich poprosić, by sobie poszli. Najprawdopodobniej spróbują ją zabić. Będzie zatem musiała zabić ich wcze...

Z naprzeciwka wyłonił się patrol straży miejskiej doradcy. Tylko tego jeszcze brakowało. Na domiar złego Jia ubrana była w niepozorny pancerz zabójcy.

Sprzedawca najwyraźniej też zwietrzył, na co się zanosi. Wsunął wózek do budynku, żelazny dach zaczął się zamykać.

Chytry Shen złapał płytę i podniósł ją jedną ręką bez najmniejszego wysiłku.

— Czyżbym widział — rzucił lekko — wino imbirowe na półce za tobą?

Desperacko pociągając za nieruchomą dźwignię, sprzedawca przytaknął.

— Zapłacę ci opal za każdą butelkę — zaproponował Shen. Jego głos odbił się echem od wysokich budynków.

Sprzedawca zamarł, a łysy zbir upuścił pałkę z wrażenia.

Naprawdę, opal za każdą butelkę? ­— zapytała Jia.

— Wypiłem w życiu za mało wina imbirowego — wyjaśnił uroczyście Shen. — Czego niezwykle żałuję.

Ryzykując życiem dla opali, sprzedawca podał Shenowi butelkę, a Shen bez patrzenia rzucił ją łysemu zbirowi.

— Wino dla moich przyjaciół! — oświadczył starzec. — A teraz, gdy mamy widownię, przyda się muzyka!

Widownię? Jia uniosła głowę. Z otwartych okien wychylali się ludzie, żeby zobaczyć, co się dzieje. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. W nocy Zhou było miastem zaryglowanych drzwi i zatrzaśniętych okiennic. Nikogo nie interesowało, co jest źródłem hałasów na zewnątrz, chyba że chciało się, aby to źródło weszło na górę i się przedstawiło.

— Czy mogę pożyczyć twój matar, młodzieńcze? — zapytał Shen młodego artystę ulicznego.

— Czy mogę napić się wina?

— Uczciwa wymiana! — Butelka i instrument zmieniły właścicieli. Shen aż ugiął się pod ciężarem mataru. — Są cięższe, niż zapamiętałem. Będę potrzebować obu rąk.

— Ty tam! — rzucił do łysego zbira. — Pomóż naszemu sprzedawcy rozdać wino. A reszta niech dołączy do śpiewu, jeśli zna słowa!

Wszyscy znali słowa, zwłaszcza że piosenka należała do sprośnych. Niewiele pieśni o Zeju było przyzwoitych. Kiedy dotarli do zwrotki, w której królowa-paw znajduje Zeja na drzewie z trójką jej sióstr, kobieta z kurczakami i łysy zbir trzymali się za ręce rycząc ze śmiechu.

Na ulicę wychodziło coraz więcej ludzi, w ich dłonie od razu trafiały od razu butelki trunku. W końcu przybyła także straż miejska — dmuchała w swoje gwizdki, by wezwać kolejnych strażników i zapanować nad chaosem. Odzyskawszy matar, uliczny muzyk w kapeluszu Shena zaczął koncertować opętańczo i śpiewać razem ze swoimi nowo poznanymi przyjaciółmi. Sprzedawca okrzykiem obudził żonę i kazał ukryć worek opali, a potem przynieść więcej wina imbirowego i marynowanego mięsa z piwnicy…

Kilka kamienic dalej i dziesięć minut później Jia i Chytry Shen stali na skraju dziedzińca otaczającego Wieżę Doradcy. Patrzyli, jak ostatnie patrole ruszały w kierunku spontanicznego festiwalu ulicznego.

— Ty stary diable — wyszczerzyła się Jia. — Zrobiłeś to wszystko cel… chwilę, wziąłeś butelkę wina?

— Zasycha mi w gardle podczas długich wspinaczek. — Shen sprawnie wyjął korek kciukiem i trzema łykami opróżnił flaszkę do połowy.

Jię ogarnęła irytacja. Ten człowiek był co najmniej cztery razy starszy, ale to dziewczyna musiała wykazywać się właściwą dorosłym odpowiedzialnością i rozsądkiem.

— Nie możesz wspinać się na wieżę po pijaku, starcze — oburzyła się.

— Dlaczego nie? ­— zdziwił się Shen. — Wspiąłem się na tysiące wież. Trzeźwość nie góruje nad doświadczeniem.

— Jeszcze spadniesz!

— O, nie, nie. Jestem zbyt lekki, by spaść. Choć jeszcze nie miałem okazji sprawdzić tej teorii, jednak jestem pewien, że opadnę na ziemię niczym nieważkie piórko.

— Jak chcesz... — Jia tylko z rezygnacją potarła skronie. — Ruszajmy. Kiedy dam znak…

Shen już pędził przez dziedziniec. Dziewczyna zaklęła i ruszyła za nim. Była pewna, że zaraz usłyszy krzyk strażników. Żaden jednak się nie pojawił, chociaż na sąsiednich dachach powinni czekać w ukryciu łucznicy. Szczęście Shena zaczynało się chyba udzielać także jego towarzyszce.

Shen tymczasem dotarł do wieży, wcisnął butelkę do jednej ze swoich wielu sakw i pokonał pierwsze trzy metry ściany niczym wściekła małpa. Jia musiała wykorzystać każde możliwe podparcie i wszystkie mięśnie, by za nim nadążyć.

W dole roztaczało się Zhou. Nad śpiącym miastem zapadł mrok, nie licząc małego festiwalu na cześć Zeja[5], który rozpoczął Shen, i świateł pochodni oraz latarń Wiecznego Bazaru na wschodzie.

W końcu Jia zauważyła, że Shen wspinał się mniej więcej w linii prostej. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że w polerowanym kamieniu znajdują się sprytnie wycięte nieregularne zagłębienia, niewidoczne z dołu.

— Ktoś już się wspinał po tej wieży — zauważyła.

— O, tak — potwierdził Shen bez śladu zadyszki. — Mój syn często tutaj przychodzi.

— Syn? — zdziwiła się Jia. — Przecież ciągle insynuujesz, że jesteś…

— W celibacie? Nigdy. Kobiety prędzej rzuciłyby góry w morze, niż by na to pozwoliły.

— Nie, że jesteś bogiem. I błagam, nie mów mi o… o celibacie. — Jia się zaczerwieniła.

— Dlaczego nie? — zdziwił się Shen z niewinnym uśmiechem, po czym zatrzymał się, by podrapać po przerzedzonej brodzie.

— Bo jesteś…

— Niezwykle przystojny? Miło pachnący?

— Stary.

— To prawda — przytaknął z żalem Shen. — Jestem stary. Prawdę mówiąc, za stary, by dalej nieść tę ciężką flaszkę wina. Łap.

Upuścił butelkę i Jia ledwo ją zdążyła złapać, zanim szkło rozbiło się o bruk daleko w dole.

— Co ja mam z tym zrobić?

— Wypij — poradził Shen. Podmuch wiatru zafalował jego szatą, gdy wsunął stopę w sandale do kolejnej, niewielkiej szczeliny. — A potem rozbij butelkę, by odegnać kaca!

— Nie zamierzam… W porządku, to naprawdę działa?

— Możliwe. Osobiście lubię mieć kaca. Przypomina mi…

Urwał. Cisza, która zapadła, była tak nieoczekiwana, że Jia poczuła nieodparte pragnienie, aby ją wypełnić.

— Przypomina ci co?

— Och, to tylko wspomnienia — Shen wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Po raz pierwszy Jia przyjrzała się starcowi naprawdę. Pod dziwnie znajomą brodą i łagodnym uśmiechem mignął przelotnie smutek, ukryty zwykle za wysokimi murami i ciężkimi wrotami… I zniknął, gdy te wrota ponownie się zatrzasnęły.

— Mówiłeś o swoim synu — zagadnęła, schowawszy butelkę za pazuchę pikowanej zbroi.

— A, tak. Wspina się na tę więżę częściej, niż powinien. Widzisz, on i Liang są kochankami.

Jia zamarła z uniesioną ręką.

— Zadziorna Liang? Doradczyni? Pani wieży, na którą właśnie się wspinamy? Ta Liang?

— Absolutnie — potwierdził wesoło Shen. — Kochają się od wielu lat. Od co najmniej kilku dziesięcioleci.

— To niemożliwe — zaprotestowała Jia. Powstało wiele pieśni o braku zainteresowania doradczyni związkami. Liang odrzuciła setki oświadczyn od różnych członków Wielkich Rodzin. To była jedna z jej niewielu godnych podziwu decyzji, a przynajmniej Jia tak uważała.

— Bynajmniej. Jedynie zaskakujące. I od teraz radzę mówić szeptem — ostrzegł Shen. Nad nimi zamajaczyły okna komnat doradczyni.

— A ten twój syn — zaczęła Jia, pewna, że Shen z niej kpi. — Również jest słynnym uwodzicielem? Bogiem w przebraniu?

— O, czyżbym nie wspominał? — zdziwił się obłudnie Shen. — Znasz go jako Złamanego Człowieka.

Jia pośliznęła się. Szybko jak błyskawica Shen wyciągnął rękę i z jękiem złapał ją za nadgarstek. Nogi dziewczyny zawisły w powietrzu, dziesiątki metrów nad ziemią.

— Ostrożnie — to wszystko, co powiedział, zanim zakołysał Jią, aby mogła dosięgnąć ściany. Dziewczyna przylgnęła do muru, przyciskając policzek do zimnego kamienia i łapiąc oddech.

— Nie — wydusiła wreszcie. — Prowadzimy wojnę ze strażą miejską Liang. Nienawidzimy się namiętnie.

— Namiętność na pewno wchodzi tu w grę. — Shen wznowił wspinaczkę. Albo temat, albo niedoszły wypadek towarzyszki sprawiły, że z jego głosu zniknęła wesołość.

Okno było już tylko półtora metra nad nimi.

— Mylisz się! Złamany Człowiek by nas nie zdradził...! — Jia z odrazą usłyszała desperację we własnym głosie.

— Przede wszystkim jest oddany jej — wyjaśnił uprzejmie Shen. — A Dziesiątej Rodzinie dopiero na trzecim miejscu.

— Na trzecim? A co jest na drugim?

— Cieszę się, że zapytałaś! — rozpromienił się Shen. — Właśnie po to cię tutaj przyprowadziłem, żeby się tego dowiedzieć.

I jedną, żylastą ręką chwycił dziewczynę za pancerz na plecach, po czym bez trudu podniósł do okna.

Blask księżyca wpadał do sypialni doradczyni — na miękki, wzorzysty dywan, kominek i łoże. Zadziorna Liang stała odwrócona do ściany i otulała szatą nagie plecy i blade ramiona.

Złamany Człowiek, rozebrany do pasa, wyłonił się z ciemności za nią. Nagi tors, ramiona i brzuch pokrywały mu blizny. Przesunął dłońmi po szyi Liang i bardzo delikatnie ujął kochankę za podbródek, by ją pocałować…

Za oknem Jia mimowolnie wspięła się na parapet i dobyła sztyletu, zanim jeszcze zdążyła pomyśleć.

Zadziorna Liang spojrzała zza ramienia Złamanego Człowieka i otworzyła usta…

…które Złamany Człowiek zakrył dłonią, przesuwając doradczynię za siebie. A potem wbił w Jię nieodgadnione spojrzenie — i już wiedziała, że ten człowiek nie może pozwolić, by młodsza siostra odeszła stąd żywa. Żadne z nich nie mogło.

Ucieczka tą samą drogą, którą Jia tutaj przyszła, była niemożliwa. Dziewczyna wyciągnęła rękę za okno, żeby podać ją Chytremu Shenowi… Nie było go. Na ścianie wieży nie pozostał nawet ślad po obłąkanym staruszku z kompleksem boga. Jia z przekleństwem na ustach odwróciła się w porę, by dostrzec, jak Złamany Człowiek sięga do niej…

Cięła sztyletem w nadgarstek przeciwnika, a kiedy się cofnął, zanurkowała pod jego ramieniem i pognała do wyjścia po lewej…

— Straże! — ryknęła Liang za nią. Przez drzwi, jedyną drogę ucieczki, wpadło dwóch strażników z mieczami w ręku. Bez zastanowienia Jia wyciągnęła butelkę Shena zza pazuchy i rzuciła w głowę najbliższego napastnika. Mężczyźnie zadzwoniło w uszach i osunął się na bok. Zanurkowała przez zamaszystym ciosem drugiego strażnika, wbiła mu sztylet w przedramię i złapała upuszczony miecz.

Odwróciła się, ignorując wrzaski rannego, i ledwo — dzięki bogom — sparowała ostrze Liang. Ta kobieta zabiła krocie zabójców z Dziesiątej Rodziny. Z rodziny Jii. A Złamany Człowiek, ich obrońca, był w Liang zakochany

Z krwią cieknącą ze zranionego nadgarstka, Złamany Człowiek przeszedł przez sypialnię. Liang cięła raz i drugi, a Jia, sycząc ze wściekłości, wykonała uniki, parując ostrze doradczyni, po czym obróciła się i…

…gromadząc wzbierający w jej sercu gniew w jeden okrzyk, cisnęła zarówno mieczem, jak i sztyletem w pierś Złamanego Człowieka.

Mężczyzna odbił je ręką i ruszył do ataku.

Jia odwróciła się i wybiegła z komnaty, na korytarz, ku wijącym się schodom. Z dołu poniósł się odgłos ciężkich, opancerzonych butów. Pozostała tylko droga w górę.

Dziewczyna wiedziała, że na górze czeka ją śmierć, a rodzina nadal będzie cierpieć przez kłamstwa Złamanego Człowieka…

Dotarła na skąpany w księżycowej poświacie szczyt wieży. Panował tu zdumiewający spokój. Oczywiście Jia wiedziała, że znalazła się w śmiertelnej pułapce.

Zdyszana podbiegła do krawędzi dachu, aby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie zamontował uprzejmie drabiny. Nic z tego. Pozostała tylko najprostsza droga na dziedziniec w dole. Jia może zdołałaby jakoś dotrzeć po murze do okna sypialni doradczyni i ukrytych pod nim szczelin, ale zajęłoby to trochę za dużo czasu. A sądząc po krzykach, strażnicy zaraz tu będą.

Dziewczyna zamknęła oczy. Była sobie opowieść. Opowieść o Zeju...

Ścigany przez Władców Ognia, sprytny Zej wspiął się na sam szczyt nieba. A kiedy drwili z niego, Zej złożył pocałunek na rumieniącym się policzku świtu i skoczył…

Otworzyła oczy. Za nią stal zazgrzytała o kamień, gdy strażnicy znaleźli się bliżej. Może Jia nigdy nie dotrze do horyzontu, jak chciała, ale przynajmniej poleci ten jeden, ostatni raz…

Odwróciła się tyłem do spadku — pięty wystawały jej za krawędź otchłani. Przynajmniej dwudziestu szczerzących zęby strażników otoczyło ją półpierścieniem włóczni i ostrzy. Dwudziestu żołnierzy, którzy mogą potem skrzywdzić rodzinę Jii.

Westchnęła i zaatakowała.

Miecz wymierzony w jej gardło trafił w pustkę. Włócznia pchnięta w plecy dziewczyny przemknęła obok, a Jia chwyciła drzewce i wyrwała broń z rąk napastnika.

Stal dźwięczała przy uderzeniach włóczni o hełmy. Jeden ze strażników upadł z krzykiem, kiedy sprawnie wbiła ostry grot w szczelinę w nogawicy i dosięgła łydki. Jia walczyła, wiedząc, że przegra. Strażnicy spychali ją z powrotem ku krawędzi. Jeden miał szczęście i ciął włócznię w połowie. Drugi złapał dziewczynę od tyłu. Warcząc, wbiła włócznię w stopę atakującego, po czym wywinęła mu się i przeszyła pierś.

Poleciały drzazgi, drzewce się złamało. Jia wyrwała strażnikowi miecz z rąk, zanim mężczyzna spadł z dachu, i rzuciła się w tłum swoich niedoszłych zabójców. Każda zasłona mieczem parowała kilka uderzeń, a każde cięcie trafiało w ciało. Śmiejąc się Jia tańczyła i wirowała, i walczyła…

Kiedy zostało tylko dziewięciu strażników, jeden powalił ją uderzeniem opancerzonej pięści, a drugi wykopał miecz z ręki.

Jii kręciło się w głowie, patrzyła na widoczny w świetle księżyca cień topora, który zawisa nad jej głową, i usłyszała…. Usłyszała pośpieszne kroki na schodach…

Złamany Człowiek skoczył, chwycił dwóch strażników za kark i zrzucił z wieży. Okręcił się i złapał włócznię wycelowaną w tył jego głowy, grot zadrapał mu skórę. Kantem dłoni zmiażdżył hełm włócznika.

Jia zanurkowała po miecz. W samą porę odzyskała broń — zdążyła sparować pchnięcie w pierś. Z krwią, kapiącą z poharatanych kłykci, Złamany Człowiek stanął za pechowym strażnikiem, chwycił jego głowę oburącz i ścisnął.

Pozostała piątka atakujących cofnęła się, znali Złamanego Człowieka z widzenia. Ale Jia wiedziała, że mężczyzna ich nie oszczędzi. Podobnie jak ona, byli świadkami…

…i wtedy Jia zdała sobie sprawę, że przecież Złamany Człowiek mógł pozwolić jej umrzeć. Zmarszczyła brwi.

Człowiek, którego stary, wątły Chytry Shen nazywał swoim synem, w kilka sekund zabił kolejną trójkę. Ostatnich dwóch złapał i zderzył, a gdy przestali się ruszać, zrzucił ze schodów.

Odwrócił się, z dziesiątek ran na jego ciele ciekła krew.

— To twoja matka — powiedział.

Jia patrzyła na niego tępo. Sekret Shena. Liang i Złamany Człowiek kochali się od dziesięcioleci…

— A ty jesteś…

— Tak.

Nie próbował jej skrzywdzić. Próbował powstrzymać Liang, która nie rozpoznała córki.

Jia miała oczy swego ojca. Po raz pierwszy to zauważyła.

— Wiedziałem, że Shen cię tutaj przyprowadzi — podjął Złamany Człowiek. — Bez względu na cenę.

Gdyby to była jedna z opowieści, które Jia słyszała jako dziecko, rzuciłaby się ojcu w ramiona. Zamiast tego jednak spoliczkowała go, choć od razu zapragnęła to cofnąć.

— Przepraszam — powiedział ciemnooki olbrzym. — To ja jestem celem. Nie mogłem pozwolić, żebyś ty się nim stała.

Po lewej stronie jedwab musnął kamień. Zadziorna Liang stała na schodach i obserwowała dziewczynę z cienia. Teraz, gdy Jia wiedziała, na co zwrócić uwagę, nie było wątpliwości, że ona i doradczyni wyglądają niemal identycznie.

Zaciskając zęby, Zadziorna Liang odwróciła się bez słowa i zeszła po schodach.

— Nie widziała cię od chwili narodzin — wyjaśnił Złamany Człowiek. — Nie nasłałaby na ciebie strażników, gdyby wiedziała, że to ty.

— Nie wiem, czy w to wierzę... — Jia przypomniała sobie zimną furię w oczach matki.

— Nie znasz jej — stwierdził ojciec, ale w jego głosie zabrzmiała nuta niepewności.

— A ty znasz — rzuciła stanowczo Jia.

— Odkąd byliśmy dziećmi walczącymi na ulicach o jedzenie — wyznał. — Ale kiedy dołączyłem do Dziesiątej Rodziny, ona obrała samotną drogę.

Jia poczuła, jak w sercu rośnie jej niechciany podziw. Matka, dzięki czystej przebiegłości i sile woli, wywalczyła sobie drogę z rynsztoka, zdobyła właściwe koneksje, została doradczynią i przeżyła…

...by zamienić się w Zadziorną Liang, która polowała na dzieci-zabójców swojego kochanka. Jia nie mogłaby jej wybaczyć, nawet gdyby kobieta o to błagała.

— Powinniśmy z nią porozmawiać — odezwał się Złamany Człowiek. — Teraz, kiedy cię widziała…

Jia westchnęła, bo wtedy właśnie zrozumiała. Przede wszystkim jest oddany jej, potem mnie, a Dziesiątej Rodzinie na końcu, ale chce zachować przy życiu nas wszystkich…

— Nigdy nie będziemy rodziną — oznajmiła. — Rozumiesz? Liang nie przestanie tylko dlatego, że ją kochasz. To skończy się albo jej śmiercią, albo ulicami czerwonymi od naszej krwi, i dobrze o tym wiesz.

— To twoja matka.

— Nie. — Jia kucnęła na krawędzi dachu. — To twoja kochanka. Ja jestem sierotą.

I zeszła, zostawiając go w samotności na dachu wieży, w otoczeniu umarłych.


3T.j. ważne dla Wielkiej Rodziny, która zapłaciła doradcy najwięcej.

4Patrz: poprzedni przypis.

5Kiedy zlecenie zabójstwa wymaga subtelności, ojczym Yao posyła jednego ze starszych braci lub sióstr. Wujowie i ciotki wysyłani są na misje tylko wtedy, kiedy należy dać jasno do zrozumienia, że dany osobnik poważnie uchybił Dziesiątej Rodzinie.

6Jeśli chodzi o konkurencję w Zhou, z Dziesiątą Rodziną nie było żartów. Niezależni złodzieje, oszuści i paserzy oddawali rodzinie część zysków lub tracili część… zazwyczaj ciała.

7W Xiansai było wiele świąt, podczas których robiono z siebie głupców w miejscach publicznych, ale żadne obchody nie mogły się równać czystej swawoli i deprawacji corocznego Festiwalu Zeja. Składało się nań czternaście organizowanych w całym mieście parad, które odtwarzały niezwykle wulgarne przygody boga, oraz tradycyjny zalew psot i figli, co niemal zawsze kończyło się tym, że całe dzielnice przez kilka tygodni nie nadawały się do zamieszkania.

Sierota i złotnik

Złotnik

Pobierz opowiadanie w formacie PDF